Wybrane aktualności
Projekt: Miłosierdzie
Dlaczego boimy się miłości?
Jak jeść w najlepszych restauracjach i nie zbankrutować?
Dlaczego związki się nie udają?
Oto kilka powodów, które utrudniają nam budowanie trwałych związków.
Lęk przed odrzuceniem
„Gdyby on odkrył, jaka straszna naprawdę jestem – na pewno by się ze mną nie umówił” – „na pewno by mnie zostawił”. Zawsze niskie poczucie wartości sytuuje Cię w Twojej świadomości daleko za innymi kandydatkami. Wiedząc to, boisz się, że on też to odkryje. Z obawy przed odrzuceniem w ogóle nie wchodzisz w związek. Lepiej oszczędzić sobie rozczarowań. Kiedy już jakimś cudem wchodzisz w związek, jesteś na każde zawołanie, wprost „kobieta idealna” – w ten sposób starasz się nadrobić swoje „braki”. Przez to jesteś też łatwą ofiarą wszelkich szantaży emocjonalnych i manipulacji. Permanentnie czujesz się zagrożona, boisz się, że partner w końcu odkryje, że nie jesteś doskonała i zostawi cię. Kiedy dochodzi do konfliktu, strach przed porzuceniem jest silniejszy niż potrzeba rozwiązania spornej kwestii. Wtedy się wycofujesz, winę bierzesz na siebie.
Kaśka pokłóciła się z Markiem o jego flirtowanie z Renatą. Marek wyparł się wszystkiego, uważa, że Kaśka wyolbrzymia sprawę, ogranicza jego wolność, a on się już dusi w tym związku. To ostatnie stwierdzenie było sygnałem alarmowym dla Kaśki. Zapaliła jej się czerwona lampka kontrolna z napisem „Chce cię zostawić! Nie jesteś wystarczająco dobra!!” I w tym momencie Kaśka porzuca swoją potrzebę bycia adorowaną, bycia wyłączną w jego życiu, tą jedyną. W panice walczy teraz o „odzyskanie” partnera, który w jej odczuciu już zdecydował się ją porzucić. Więc przygotowuje romantyczny wieczór, jest słodka, piękna i pachnąca. Zaspokaja wszystkie zachcianki Marka. Bez wątpienia jest on w siódmym niebie. A Kaśka? Przez moment czuje się bezpiecznie.
Z obawy przed powtórzeniem tej groźnej reakcji teraz będzie tolerować flirty Marka. I cierpieć. W milczeniu.
Biało-czarny schemat związku
Marlena była w wielu związkach i za każdym razem, kiedy mijała euforia zaczynała mi opowiadać, jak bardzo się pomyliła i że to już kolejny raz odgrywa tę samą historię, że jest już tym zmęczona. Zdawała mi relację z zachowań partnera, które „nie mieściły jej się w głowie”. Za każdym razem była tak samo zaskoczona „złym zachowaniem” partnera, a ja miałam wrażenie, że Marlena tylko czekała na jego potknięcie. To i kolejne. Dopiero, kiedy utwierdzała się w przekonaniu, że związek i tak nie miał szans, jakby oddychała z ulgą. To ona za każdym razem w taki lub inny sposób kończyła związek. Nigdy nie zadbała o to, żeby rozwiązać trudną sytuację inaczej. Kiedy dochodziło do spięcia zwyczajowo zamykała się przed partnerem, wyrzucając sobie, że pozwoliła sobie na złudzenia odnośnie jego osoby. I tu jest pies pogrzebany. W złudzeniach!
Bardzo długo, czasem przez całe życie wierzymy, że w idealnym związku nie ma nieporozumień ani gniewu. Świadomie, wiemy, że jest to niemożliwe, jednak nasza część emocjonalna pragnie właśnie takiego cudownego związku. Jeśli wyrosłaś w domu, gdzie gniewu było za dużo, lub nie był on wyrażany – prawdopodobnie odczuwasz przemożny lęk przed otwartą konfrontacją. Tymczasem między dwojgiem zdrowych, dorosłych ludzi musi dochodzić czasem do nieporozumień. To naturalne, że się różnimy, że mamy swoje granice, że potrzebujemy niezależności. Twoja idealistyczna wizja związku nie zakłada jednak takich różnic programowych. Macie być ze sobą szczęśliwi i koniec. Tylko, że ten Hollywódzki happy-end rzadko kiedy się materializuje. Normalne przejawy złości partnera tłumaczysz sobie „On mnie już nie kocha”. I odwrotnie pętasz siebie nakazem: „Skoro ciebie kocham, nie mogę wyrażać mojej złości na ciebie”. Taki związek przeżywa ciągłe wzloty (kiedy jest cudownie) i upadki (kiedy na związku powstaje rysa). Z przewagą tych ostatnich.
W zdrowym związku partnerzy rozmawiają o tym, co ich trapi. Starają się omawiać wzajemne nieporozumienia, aby dowiedzieć się, co je spowodowało i jak ich w przyszłości unikać. Ale najważniejsze jest, że nie unikają wyrażania złości.
Gniew nierozładowany trawi związek podskórnym prądem. Po jakimś czasie wyssie z ciebie wszystkie soki i wtedy taki związek traci dla ciebie sens. Odchodzisz, bo mit się nie zrealizował. Wierzysz, że gdzieś po świecie chodzi idealny dla ciebie partner. Po pewnym czasie możesz jednak być zbyt rozczarowana kolejnymi „nieudanymi” relacjami, aby pakować się w kolejną. W sumie masz rację. Szkoda twoich sił. Przecież ty już wiesz, czym to się skończy.
Wcześniejsze rozczarowania
Małgosia kochała tylko kilka razy, ale za to kochała całą sobą. Angażowała w związek wszystkie swoje emocje, cały swój potencjał. Dawała całą siebie. Jej związki wchodziły na szczyty uniesień. Były niezwykłe. Bajkowe. Każdy zakończył się porażką.
Karolina była w wielu relacjach. Niektóre z nich traktowała sportowo, inne przyjacielsko, w innych mężczyznach zakochiwała się na zabój, przynajmniej do czasu. Część z tych relacji w luźnej formie trwa do dziś. Karola nigdy naprawdę nie angażowała się całkowicie w związek. Jakaś cząstka niej musiała być niezależna i wieść niezależne życie. Jej związki nie były porażką, ale żaden też nie przyniósł długotrwałej relacji, zwieńczonej stworzeniem rodziny. Po jakimś czasie straciła wiarę, że jej się uda. Jak sama twierdzi, „za wiele razy próbowała”. Dlatego teraz z premedytacją wchodzi w związki, które i tak nie rodzą nadziei. Ale wiem, że Karola, choć nie przyznaje się do tego, cały czas ma nadzieję.
Nie ma znaczenia, czy tych zawodów było wiele, czy tylko jeden. Liczy się to, jak głęboko tkwi w nas niezabliźniona rana. Im głębsze zranienie, tym trudniej zaufać na nowo. Zamknięcie się w sobie wydaje się być bezpieczniejsze niż otworzenie się przed drugim człowiekiem. To wiąże się z ryzykiem, że znów będzie się cierpieć. Trzeba się otworzyć na drugiego człowieka, bez względu na to, co to może nam przynieść. A jednocześnie uświadomić sobie swój własny lęk przed zranieniem. W ten sposób oswajamy demona.
Bo jak powiedział C.G.Jung „Dopóki nie uczynisz nieświadomego świadomym, będzie ono kierowało Twoim życiem, a Ty będziesz nazywał to przeznaczeniem.”
Kiedy już wiesz, czego się boisz w związku, z całą świadomością swoich ograniczeń wejdź w nowy związek. Ale wejdź na całość. Całą sobą, nie oglądając się za siebie. Ufając sobie i jemu. Sięgać po szczęście, ryzykując porażkę. Ryzykując każdego dnia. Pozwalając rzeczom dziać się, nie wpływać na ich przebieg. Pozwolić jemu być takim, jaki jest. I pozwolić sobie, na bycie taka, jaka jestem. Niedoskonała. Raz kozie śmierć! A może i kilka razy.
Wytyczanie granic
Problem granic dotyczy zarówno granic przestrzennych jak i granic emocjonalnych.
Mężczyzna może chcieć silniej zaznaczyć swoje granice terytorialne. Nie będzie szczęśliwy, kiedy zrobisz porządek w jego pracowni. Kobieta z kolei ma dużo większą potrzebę zachowania granic emocjonalnych. Co zrobić, kiedy sama nie potrafi o nie zadbać. W dzieciństwie ktoś ważny nie słuchał tego, co miała do powiedzenia. Nie miał względu na to, co czuła, tylko narzucał swoje zdanie. Dlatego i teraz kobieta pozwala partnerowi na lekceważenie i brak uznania.
Innym aspektem granic jest zbytnia empatia. U źródeł tego problemu znowu leży dzieciństwo. Dzieci mają tendencje wchodzenia w emocje innych ludzi. Przeżywają je tak, jakby to dotyczyło ich samych. Rodzic powinien nauczyć dziecko oddzielania problemów, nieangażowania emocjonalnego. Co zrobić, kiedy sam tego nie potrafi… Wychowuje więc kolejne pokolenie kalek emocjonalnych, które nie potrafią chronić swojej przestrzeni, przeżywają problemy za innych, biorą je na siebie i cierpią. Efekt tego jest taki, że kobieta nie troszczy się o stan swojej psyche. Angażuje się we wszystkie problemy, przejmuje na siebie odpowiedzialność za niepowodzenia partnera i dzieci. Po jakimś czasie nie jest w stanie unieść zmartwień wszystkich bliskich jej osób. Aby stworzyć zdrowy związek trzeba mieć świadomość siebie, poznać siebie, wiedzieć jak działamy, co nam robi przejmowanie problemów innych ludzi i jak powinniśmy zatroszczyć się o własny komfort emocjonalny. W tym momencie z reguły pojawia się nieodłączne poczucie winy. Zaledwie kobieta pomyśli o zadbaniu o siebie i swoje granice – na arenę wkraczają wyrzuty sumienia. Wszyscy są ważniejsi niż ona sama. To powoduje, że kobieta nie dba o siebie. W relacjach jest uległa, nie pilnuje swoich granic.
Do czasu, kiedy sama nie jest w stanie dłużej tolerować swojego niewolnictwa. Wtedy zaczyna odreagowywać. Jej zachowanie z reguły jest nieadekwatne do sytuacji, niezrozumiałe przez otoczenie, irracjonalne. Znowu więc popada w poczucie winy. I tak bez końca.
Nie łudźmy się, że ktoś nam pomoże w tej batalii ze sobą samą. Dopóki same nie zadbamy o naszą psyche, nikt nie zrobi tego za nas. Bo też nikt nie wie, czego nam potrzeba, jakie potrzeby skrywamy i którędy przebiegają nasze granice. I nikt się tego nie dowie, dopóki same ich nie odkryjemy, a potem nie zaznaczymy na mapie naszej relacji.
Oczekiwania wobec partnera i ich wyrażanie
„Przecież on to powinien wiedzieć”, „Jesteśmy już ze sobą 8 lat, a on ciągle nie pamięta?!”, „Jeśli mu powiem, co chcę dostać w prezencie, nie będę miała niespodzianki”. Takie słowa padają jako oskarżenia pod adresem partnera, który nie stanął na wysokości zadania, nie sprawdził się, nie spełnił pokładanych w nim oczekiwań. Czy usprawiedliwia go to, że nie wiedział? Szczerze? Nie ma to absolutnie żadnego znaczenia. Ważne jest, co czuje kobieta, kiedy to się dzieje. Domyślam się, że nie jest to poczucie szczęścia. Skąd się biorą takie nieudane scenariusze?
Ponieważ kobieta oczekuje dowodów miłości, chce, aby były one spontaniczne a nie wyreżyserowane. Ponieważ w dzieciństwie nie okazywano jej bliskości, wtedy kiedy tego potrzebowała i w takiej ilości jak tego potrzebowała, teraz ceduje swoje niezaspokojone potrzeby na partnera. Kiedy była dzieckiem tak wiele razy ją zlekceważono a jej potrzeby zostały skwitowane odmową, że teraz panicznie boi się rozczarowań. Profilaktycznie unika więc proszenia. Ponadto nie ma śmiałości prosić o realizację swoich pragnień, bo nie wie, czy są on racjonalne. A co jeśli nie są? Wiadomo, wygłupiła się! Lepiej więc nie prosić i czekać na to, co będzie. Bywa różnie.
Z tym też trzeba się zmierzyć. Nie zawsze nasze prośby będą adekwatne do sytuacji. Jeśli oczekuję od partnera, żeby nigdy nie rozmawiał z kobietami, bo czuję się wtedy odrzucona, to prawdę powiedziawszy moja prośba jest nierealna. Nie mogę też oczekiwać, że zamknę go w domu jak w złotej wieży i od tej pory nie będzie się spotykał ze znajomymi, chodził na męskie imprezy, przestanie pielęgnować swoje dotychczasowe zainteresowania.
Przecież nie chodzi o handel wymienny: musisz coś oddać, żeby mieć mnie. Niech ma obie rzeczy. Nie musimy sobie zagrażać. Jeśli jednak tak odbieram jego świat, to albo we mnie tkwi ciągły strach, że jestem tą mniej ważną i dlatego wszystko mi zagraża, albo rzeczywiście gram drugie skrzypce. Tylko że zanim założę taką ewentualność należy zbadać, co we mnie siedzi. Zabawić się w doktora od emocji, poszperać w swoim oprogramowaniu i sprawdzić skąd mi się to bierze. Z prawdy o człowieku, czy z mitu o tym, kim jestem, a raczej kim nie jestem.
Kontrola
„Jeśli nie będę uważna, zostanę oszukana, porzucona, zraniona”. Kontrola rodzi się z braku zaufania. Do partnera i do świata. Kontrola jest najbardziej rozkrzaczonym syndromem psychicznej niewoli. Ma wiele odmian i jest niezwykle podstępna. Lubi przybierać ładne pozory. Kiedy wszystko mamy pod kontrolą mamy złudzenie, że jesteśmy bezpieczni. Złudzenie.
Anka musi wiedzieć, co jej narzeczony robi z kolegami. Kiedy nie może go skontrolować, tworzy rozliczne scenariusze. Oczywiście, każdy gorszy od poprzedniego. Dlaczego? Bo nie raz w życiu została zraniona. Teraz kieruje się zasadą: „Ufaj i sprawdzaj”. Więc sprawdza. Pocztę, rozmowy telefoniczne, smsy. Jej dwaj poprzedni mężczyźni odeszli. Nie wytrzymali napięcia ciągłej inwigilacji. Trzeci odchodząc powiedział, że taki brak zaufania mu uwłacza, jest gorsza niż KGB. Po roku okazało się, że rzeczywiście zdradzał Ankę. To tylko potwierdziło jej strategię. Anka właśnie rozstała się z Marcinem. Znowu jest sama. Ale wie już, jaki zrobiła przy nim błąd. I jej zdaniem nie jest to wcale nadmierna kontrola.
Kontrola pochłania nasze siły, zasoby energetyczne, nasz twórczy potencjał. Jest jak smok o wielu głowach. Przejawia się w kontroli nas samych lub otoczenia. Staramy się wykluczyć działanie przypadku. A przecież przypadek to coś, co nam przypada. Nie uciekniemy przed tym.
A co ważniejsze, nie uciekniemy przed samą sobą. Jesteśmy takie, jakimi nas stworzył Pan Bóg, rodzice, otoczenie, środowisko. Jesteśmy niedoskonałe, choć chwilami genialne. Jesteśmy piękne, choć nie w każdym miejscu. Jesteśmy inteligentne, ale też zdarza nam się palnąć głupstwo. Jesteśmy jakie jesteśmy i najwyższy czas to zaakceptować, pokazać się światu w całej krasie, w pełnym świetle, w prawdzie o nas. Jest wtedy szansa, że wejdziemy w pierwszy szczery związek, lub po raz pierwszy będziemy szczere w istniejącym.
Beata Markowska
http://www.solaris-rozwojosobisty.pl/